Witajcie! Koniec czerwca i lipiec to zawsze czas, w którym królują róże. Co prawda maj i czerwiec były u nas bardzo deszczowe, jednak róże mimo tego pokazały to co mają najpiękniejszego. Razem z moim M. lubimy wykorzystywać materiały z odzysku, więc róże w tym roku pną się po drewnianych piramidach zrobionych ze starej boazerii.
w dalszej kolejności kwitła rodgersja i ismena.
Bardzo lubię jeżówki, ale chociaż już kilka razy kupowałam różne odmiany, w końcu zostają tylko różowe.
Potem nadchodzi czas na kwitnięcie juk, liliowców, floksów, lawendy i malw oraz hortensji i nasturcji.
Lubię też, chociaż jest dość ekspansywna, tojeść orszelinową, bo jej kwiaty przypominają czapki krasnoludków i wszystkie obracają się w jedną stronę.
Oczywiście częste deszcze, a potem słoneczna pogoda sprawiły, że mamy całe mnóstwo ślimaków i nagich i muszlowych, no i oczywiście komarów. Ślimaki staramy się codziennie wieczorem zbierać, bo hosty, aksamitki, surfinie i inne rośliny nie mają szans na normalny rozwój. Na ślimaki nie pomagają skorupki z jajek, czasem już w desperacji stosuję ślimakol, bo chwilami nie mam już siły z nimi walczyć.
Pozdrawiam Was serdecznie, Lusi.